poniedziałek, 30 grudnia 2013

Filmowe podróże

Uwięziona w domu przez mojego ukochanego, ale bardzo już wiekowego i chorego psa od blisko 2 lat nie ruszyłam się z Warszawy. A biorąc pod uwagę, że podróże to dla mnie nieodzowna część życia, czasem bardziej niż bardzo brakuje mi możliwości ruszenia w świat. Ale nie mogę go teraz z nikim zostawić, ani tym bardziej oddać nawet do jego ukochanego psiego hotelu.

Pozostaje mi zatem wędrowanie po ulubionych zakątkach szczególnie Anglii przed ekranem monitora. Nie telewizora, bo telewizji nie oglądam, nawet wiadomości, bo są głupawe, bardziej przypominają brukową prasę niż poważne serwisy informacyjne.

By takie filmowe podróże odbywać muszę zatem sama wyszukać w necie  wśród bogactwa angielskich produkcji filmowych i serialowych, odpowiadające mi pozycje. Od razu zaznaczę, co warto wiedzieć, że w świetle polskiego prawa, ściąganie filmów, czy innych utworów z sieci jest legalne, pod warunkiem jednak, że robimy to wyłącznie na własny użytek.

Przeszukuję internet na rozmaite sposoby, mam swoje ulubione serwisy filmowe, korzystam z wielu źródeł, tak by odkrywać czasem naprawdę mało znane u nas produkcje, albo w ogóle nieznane. Na bieżąco, już następnego dnia po projekcji w UK, oglądam moje ulubione brytyjskie seriale, w tym oczywiście Downton Abbey (Hampshire), The Paradise (County Durham), Mr Selfridge, a ostatnio Last Tango in Halifax (Yorkshire), gdzie poza fabułą, czy dopracowanymi szczegółami oprawy historycznej i obyczajowej, mam możliwość podziwiania wspaniałych widoków z angielskiej wsi, małych miasteczek-perełek, otwartych krajobrazów, cudownej angielskiej przyrody.

Swięta spędzam wędrując po Gloucestershire, Wiltshire,  za sprawą przepięknej historycznej serii Lark Rise to Candleford, zachwycającej ciekawie odtworzoną atmosferą XIX wiecznego miasteczka i pobliskiej wioski, jej mieszkańców, społecznych dylematów, czy ówczesnej pozycji i roli kobiety.

Mam oczywiście pełną świadomość, że filmowe plany 'udają' miejsca filmowej fabuły, co nie zmienia postaci rzeczy, że są to autentyczne wioski i miasteczka, tyle że czasem znajdują się zupełnie gdzie indziej, niż wynikałoby to z  ekranowej historii. I to jest właśnie najciekawsze.

Odszukiwanie tych miejsc, porównywanie ich współczesnego wyglądu z filmową 'charakteryzacją', odnajdywanie szczegółów 'grających' w filmach, zbieranie informacji i przygotowywanie planu podróży, którą kiedyś, śladem ekranowych fascynacji odbędę.    

Kiedyś, dzisiaj musi mi wystarczyć Oxfordshire udawany przez miejsca w południowej Anglii, mojej najbardziej ulubionej części wyspy.


piątek, 20 grudnia 2013

Wizyty w Granitowym Mieście

Dzisiejszy szary dzień przywołał wspomnienia z odwiedzanego parokrotnie właśnie bardzo szarego miejsca. Szarego za sprawą pogody, mgieł od Morza Północnego, ale przede wszystkim materiału, z którego zbudowana jest większość budynków w mieście, granitu. Aberdeen, bo o nim mowa nazywane jest właśnie Granitowym Miastem.





Może to pora roku, bo byłam tam pod koniec listopada, ale szczególnie w portowej części miasto robiło bardzo przygnębiające wrażenie. Mając mało czasu na poznanie miasta, bo następnego dnia czekały mnie spotkania na tamtejszym uniwersytecie, wędrowałam z aparatem pomimo mroku i zimna, co pewnie też nie pomagało w utrzymaniu dobrego nastroju.

Główna ulica w świątecznych ozdobach, wspaniała architektura, górująca nad miastem wczesnogotycka katedra zdecydowanie wyglądały lepiej.
 




Następnego dnia po spotkaniach miałam jeszcze dość czasu przed lotem do Londynu, by w świetle dnia raz spróbować poprawić moje wrażenia z Aberdeen. Chyba najwięcej życia i koloru było jednak w porcie, gdzie statki wszelkiego kalibru tłoczyły się niemal w środku miasta.



Powrót na główna ulicę, pustawo, szaro, jeszcze gorzej wyglądały rzędy granitowych domów mieszkalnych wzdłuż nadbrzeży. Może gdybym miała czas odwiedzić zimowy ogród moje wspomnienia z Aberdeen byłyby lepsze.





Pozostawał szybki powrót do hotelu położonego w pustej, nadbrzeżnej okolicy


wyjazd na lotnisko i powrót do Londynu.



Na plus miasta dodam, że jego władze wyjątkowo dużo uwagi i starań poświęciły ułatwieniu startu coraz liczniej przybywającym tam Polakom. Podczas spotkania na Uniwersytecie poświęconego prezentacji specjalnego opracowania dotyczącego migracji zarobkowej miałam okazję rozmawiać z mieszkającymi w Aberdeen Polakami. Był rok 2005, liczba Polaków systematycznie wzrastała, ale w porównaniu do sytuacji w Londynie i okolicach Szkocja oferowała znacznie lepsze warunki na start - łatwiej było o pracę, a wielu Polaków miało możliwość skorzystania z komunalnych mieszkań.

Tak czy inaczej, turystycznie Aberdeen nie polecam.

niedziela, 8 grudnia 2013

Spotkanie z Szekspirem

Pisząc niedawno o mojej misiowej kolekcji, wspomniałam o misiaczku ze Stratford, Stratford upon Avon, miejsca narodzin i życia Wiliama Shakespeare'a. Misiaczek jest prezentem od moich towarzyszek podróży, bowiem i tu byłyśmy razem z Agnieszką i Elizą. 



Tych naszych wędrówek było całkiem sporo, chociaż wspólnych, prywatnych londyńskich wizyt Agnieszki i Elizy, było zaledwie dwie. Były też jeszcze inne, ale w nieco innych okolicznościach, służbowych i o tych, tu opowiadać nie będę.

Te kilka dni starałyśmy się za każdym razem zaplanować tak, by zobaczyć jak najwięcej, studiowałyśmy atlasy, przewodniki, by potem zaraz po przyjeździe i rozpakowaniu smakołyków z kraju (suszone grzyby na święta, domowe przetwory Elizy) ruszyć w Anglię. W 2006 to było także odwiedzenie właśnie Stratford.

Muszę się tutaj przyznać do mojej absolutnie tragicznej orientacji w przestrzeni, a że nie używałam GPS'a (nadal nie używam, nie lubię, nie będzie mi maszyna mówić co mam robić), przygotowywałam sobie bardzo szczegółowy zapis tras, a dziewczyny pilotowały mnie przez zawiłości angielskich dróg. Pomylenie zjazdu z motorway'a to jednak spora starta czasu i zwykle kolosalne nadłożenie drogi. Na szczęście w 2006 miałam już nowe okulary i wreszcie widziałam dokąd jadę. Wcześniej patrzyłam na świat o tak


Dla porządku dodam, że tu jesteśmy nad morzem, w Southsea, ale o tym będzie kiedy indziej.
Jako poważny krótkowidz z jeszcze większym astygmatyzmem miałam ogromne trudności z doborem szkieł. Kolejne okulary lądowały w szufladzie nie tylko bowiem nie poprawiały mojego widzenia, ale powodowały też rozmaite uboczne nieciekawe konsekwencje, z których ból głowy był najmniejszym problemem. Pod zbawiennym wpływem syna i obu Pań wreszcie zdecydowałam się na wizytę u dobrego londyńskiego optyka. I to była jedna z moich lepszych życiowych decyzji. Nie mogłam uwierzyć, jak wygląda prawdziwy świat, kiedy po raz pierwszy założyłam moje Chanelki


Okulary kosztowały fortunę, i to nie cena markowych oprawek była istotna, a jedynie rodzaj szkieł oraz zeszlifowanie ich grubości, dzięki czemu, po pierwsze nie wyglądały jak dna od butelki, były leciutkie, no i co najważniejsze były perfekcyjnie dobrane.

Z tej okazji świętowałyśmy w jednym z londyńskich pubów, a to była moja nagroda


Niestety zdjęcie jest historyczne. Misio padł ofiarą zębów Grina, który po przyjeździe do Londynu czasem miał napady złego zachowania. Zwykle szarpał swoje posłania, zjedzenie misia było wyjątkiem.

No ale miało być spotkanie z Szekspirem. Miasteczko okazało się naprawdę zachwycające.







Nie tylko urokliwe uliczki starego miasta, miejsca, gdzie urodził się, żył i zmarł Szekspir









 ale też jak zwykle architektura sakralna
















i niezwykle piękne wiosna nadbrzeża Avonu.







typowe atrakcje turystyczne



Na koniec wędrówek wizyta w jednym z lokalnych nastrojowych pubów


kolejny miśkowy sklep


i czas wracać do Londynu.

A jeszcze bilecik


z myślą Bena Jonsona, współczesnego Szekspirowi, dramaturga, aktora, ale przede wszystkim jego wielkiego przyjaciela.
'He was not of an age, but for all time'

Był nie tylko ponad swoje czasy, ale ponad wieki.