sobota, 16 sierpnia 2014

Szkocja - ciąg dalszy

Ta moja wyprawa do Szkocji miała miejsce dokładnie 9 lat temu. Od 13 do 20 sierpnia w 2005 roku. Poza paroma zdjęciami na FB jeszcze o niej nic i nigdzie nie napisałam, a przecież była to jedna z moich chyba najbardziej udanych podróży. Idealne miejsce, bo malownicze pustkowie z mnóstwem niezwykle ciekawych miejsc do odwiedzenia, idealna forma hotelu, bo self-catering cottage gdzie mieszka się, jak u siebie w domu, to najmniej 'inwazyjna' forma pobytu poza domem, szczególnie jeśli podróżuje się z wielkim psem.

Właścicieli domku nie widziałam na oczy, wszystkie kontakty odbyły się mailowo i za pośrednictwem poczty, klucz czekał w zamku i tam go też zostawiłam. Poczta przyszły też wskazówki dojazdu i mapki oraz voucher na węgiel! Mam go do dziś - voucher upoważniający do odbioru z miejscowej poczty w Kilmelford worka węgla o wadze 10 kg, wartości 2 funtów, albo dokonanie zakupów o tej wartości. Vouchera nie zrealizowałam, wolałam go mieć jako pamiątkę.


Domek okazał się być idealnym miejscem, świetnie wyposażonym, a że był sierpień, wieczorem rozpalony kominek cieszył oczy i duszę. A wokół góry, lasy, jeziora i ani żywej duszy w zasięgu kilometra.


Jeszcze tego samego dnia pod wieczór spacer po okolicy dostarczył dość widoków by mieć pewność, że trafiłam w miejsce idealne, jak dla mnie.



W planach na następne dni były albo wędrówki krajobrazowe, albo tematyczne, związane z historią Szkocji, a takich miejsc tu było bez liku. Ze względu na psa i jego poprzedni dzień spędzony w samochodzie wybrałam pieszą wędrówkę po okolicy. Miał wtedy 5 lat, był niezwykle silnym, pełnym energii psem wymagającym kilka godzin ruchu dziennie. Wybraliśmy się na 'koniec' kontynentu, do Degnish Point.

Degnish Road, wąska, kręta droga przez las, prowadziła do wioski, albo raczej resztek wioski położonej na cyplu wychodzącym w Atlantyk. Droga donikąd w pewnym sensie, a po drodze tylko piękne widoki, ruiny i pustka. Nad drogą masyw Dun Beag, po drodze miejsca do kąpieli w Kilchoan Bay.

To jeden z widoków na tę zatokę, a w oddali Shuna, Scarba, Luing...


 A na głowami Duan Beag i koniec drogi w Degnish Point




Kilka domostw robiących wrażenie całkowicie opuszczonych. Do tego to droga do nikąd i trzeba wracać z powrotem po własnych śladach, a tego nie lubię. Do tego jest wyjątkowo gorąco i pies musi odpocząć.

Siedzimy więc w skąpym cieniu, pies pije wodę i śpi.

Kolejne wyprawy krajobrazowe to górskie wędrówki, albo do miejsc charakterystycznych, jak to miejsce zwane Atlantic Bridge w Clachan.

 
Zbudowany w końcu XVIII wieku łączy Szkocję z wyspą Seil, która jest częścia małego archipelagu wysp Slate, a ten z kolei należy do Hebrydów Środkowych. Bogate wybrzeża zachodniej Szkocji naprawdę dostarczają powodów, by tam być i zobaczyć to unikalne piękno skalistych brzegów oblewanych lazurem zatok. A i roślinność tam bogata i kolorowa.

Albo po prostu do jechałam do malowniczych portów jachtowych, tak jak ten w Craobh Haven.






To współczesna wioska, kilka domów, ważny jest port, marina, jachty... jest też śliczny pub, taki typowy.


Została mi historia Szkocji z odwiedzanych miejsc. Tych też było sporo, a zatem kolejna część szkockich wspomnień niebawem.

Deszcz nadal pada przeplatając się z przebłyskami słońca, ogrody śpią w deszczu, a ja ma czas na wspomnienia. Dobrze jest je mieć, a ja mam ich tyle, że mogę pisać jeszcze długo przez wiele deszczowych dni.

 


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz