niedziela, 2 stycznia 2022

Burakowska i Czarny Kot

To ulica w Warszawie na granicy Woli i Śródmieścia. Kiedyś bym napisała obok Czarnego Kota ;-) To poniekąd moja ulica, bo od 1976 roku wędrowałam po jej zakamarkach z dziecięcym wózkiem. Od tego roku zamieszkałam na słynnym osiedlu 'Stawki' i po urodzeniu syna wolałam zwiedzać okolice, niż siedzieć na placu zabaw i 'dyskutować' ;-))) o urokach macierzyństwa. Dzieci to nie moja specjalność, na szczęście mój syn urodził się dorosły i właściwie zajmował się sobą sam, od kiedy tylko pamiętam. Chyba lubił te nasze wędrówki po dziwnych miejscach, emocji zawsze było sporo, a ja opowiadałam Mu co jest co. Potem to już podróżował bez końca z nami i tak zostało do dzisiaj. Syn wieczny wędrownik :-) 

No ale ad rem.

Czarny Kot zrównany z ziemią  - przeczytałam i chciałam to zobaczyć. 

Nie ma co zobaczyć. Jest wysoki płot i dziura w ziemi. Mam bardzo mieszane uczucia na temat tej budowli, bo 'Gargamel' architektoniczny to był okrutny, do tego z naruszeniem wszystkich przepisów. Brzydota tego budynku mogła przyśnić się w złych snach. Z drugiej jednak strony mam osobiste wspomnienia związane z tym miejscem. Po powrocie z Afryki bywaliśmy tam częstymi gośćmi. Koniec lat 80-tych, knajp w stolicy nadal na lekarstwo, a mój ex kochał takie miejsca aż za bardzo. Czasem też tam trafiałam, ale dość szybko stwierdziłam, że jednak to nie mój świat. Zła sława tego miejsca rosła równie szybko, jak kolejne kondygnacje budynku, który nieco przypominał w końcowej fazie Inveraray Castle ;-)

Nie ma Kota, ale co więcej nie ma Burakowskiej! 

To znaczy zostały jakieś resztki, większość pochłonęła 'zabudowa wielorodzinna', czyli blokowiska. Nie byłam tam od wielu lat, aż nie mogłam uwierzyć, że zamiast chaszczy nad torowiskami  Dworca Gdańskiego, zamiast melin, dziwnych warsztatów, podejrzanych knajp, bogatego życia ludzi z marginesu, są szklane domy. No Żeromski się kłania ;-))))

Niewątpliwie jest to powód do radości, że kolejne zaułki brzydoty znikają. Był jednak pewien etap, kiedy Burakowska to był klimat starej Warszawy, nieco porównywalny do zaułków Targowej.

Coś jeszcze zostało, ale mam wrażenie, że to ostatnie zdjęcia tych miejsc. Jakie są? Pozostawiam bez oceny. Sentymentalizm jest wrogiem postępu.  











Tylko kopuły Boromeusza pozwalają pamiętać, gdzie jesteśmy. Bo okolica raczej przenosi w inny świat.


niedziela, 27 marca 2016

Bliska podróż

Podróże bywają bliskie i dalekie. Zamiast planowanego Palermo, zawędrowałam ... w nadwiślańskie ostępy. A Palermo pojawiło się po obejrzeniu serialu The Young Montalbano z Sycylią piękną jak sen.Miałam zamiar koniec marca spędzić na poszukiwaniu filmowej Vigaty, ale tym razem się nie udało. Zamiast spodziewanej sporej nadwyżki finansowej, spore straty i z podróży nic nie wyszło. Może innym razem ...

Tak więc chwilowo muszą wystarczyć mi wspaniałe widoki z nieco bliższej odległości. W dodatku uważam, że jako mieszkanka stolicy nie mogę narzekać na brak dzikości natury w zasięgu pieszego spaceru. Bez roweru, by móc dotrzeć w rozmaite mniej dostępne miejsca, ruszyłam na wędrówkę wzdłuż lewego brzegu Wisły na wysokości Lasu Bielańskiego. W górze huczała Wisłostrada, a w dole głusza, pustki i leśne ostępy.














 
 Pozdrowienia z nad Wisły :-)


środa, 25 listopada 2015

Portugalskie psy ;-)

Widzę, że popularność tych moich ponurych wpisów jest ograniczona. Najwyraźniej listopad wymaga ucieczki od smutku, bo sam w sobie jest wystarczająco ponury.

Zatem dla odmiany kilka zdjęć psich mordek, jakie napotkałam podczas portugalskich wędrówek.

Ten pies - nazwałam go Uniwersytecki - przez wiele godzin obserwował uroczystości na uniwersytecie w Evora. Był koniec roku, wręczenie dyplomów, było gwarno i malowniczo o czym jeszcze opowiem.

A on trwał w oknie







Może nie wygląda na zbyt szczęśliwego, ale też nie ruszał się z tego okna przez parę godzin, kiedy wędrowałam wśród świętującej studenckiej braci.

Drugi pies to tylko spotkanie na południu, w Lagos. Trochę przypominał mi Grysia, który wtedy był na wakacjach w Psilądku.

To pies wodny rasy portugalskiej, taki sam jak pies prezydencki w USA. Nos i pyszczek bardzo przypominał mi wtedy sznaucera.



Kolejny pies to taki bidul spod knajpianiego krzesła. Leżał tam sobie codziennie, pewnie pies właścicieli.


Więcej psów podczas moich portugalskich wędrówek nie widziałam. 

Tanatoturystyka

Pozostając w nastroju wybitnie mało optymistycznym kontynuuję temat śmierci. O śmierci już pisałam wielokrotnie, bo będąc agnostyczką często zastanawiam się nad nicością naszego życia, które nieuchronnie kończy się w którymś momencie pozostawiając za sobą nikły ślad. Ten ślad to - poza tymi wybitnymi jednostkami - miejsce pochówku. Trwalsze niż życie, często o wiele piękniejsze, a do tego to świadectwo historii, kultury, wiedzy o społeczeństwach od tysięcy lat. 

Nie stwierdzę, że uprawiałam kiedykolwiek tanatoturystykę jak główny motyw moich podróży, ale na pewno nie ominę pięknego cmentarza, czasem nawet specjalnie planuję odwiedzenie starego, historycznego cmentarza. Tak też było z cmentarzem w Evora, bo to miejsce wyjątkowe. Wyjątkowe ze względu na formę architektoniczną miejsca i sposób chowania zmarłych, a do tego niezwykle piękne.

Cmentarz przylega do XVI wiecznego klasztoru Convento dos Remedios. 




Biel grobowców, zieleń cyprysów, słońce Portugalii i cisza.



To nie są columbaria. W tych budowlach na piętrowo skonstruowanych półkach stoją trumny przykryte koronkami, centralnie stoi stolik z kwiatami, zdjęciami - taka sypialnia tylko już wieczna. Można przez firanki w drzwiach poznać szczegóły tych wiecznych miejsc odpoczynku.




Tanatos czuwa







Dekoracje grobów na całym świecie są odwzorowaniem stylu życia zmarłych i tych, co ich grobami się potem zajmują. Styl tych dekoracji nie musi budzić zachwytu, ale na pewno bardzo często bardzo porusza wyobraźnię.

Tak jak w tym przypadku.

Memento mori. 

I jeszcze bardzo dobrze napisany tekst o tanatoturystyce dla wątpiących ;-)
 

wtorek, 24 listopada 2015

Oto nasze kości, czekamy na Twoje

Nos ossos que aqui estamos, pelos vossos esperamos.


Dzień doskonały na wspomnienia ze słonecznej Portugalii, a że nastrój mam nadal raczej szary zamiast plaż i radosnych widoków zdjęciowa wizyta w słynnym miejscu - Capela dos Ossos, czyli kaplicy zbudowanej z ludzkich kości. 


Ta XVI wieczna kaplica w Evora powstała z kości mnichów, których szczątki usunięto z likwidowanych cmentarzysk. Zamiast ukryć je w sarkofagach, użyto ich jako budulca i memento o tym, jak krótkotrwałe jest życie i jak niewiele po nas pozostaje.

Do budowy kaplicy posłużyło 5000 szkieletów, ale sami budowniczy przygotowali dla siebie piękny sarkofag.


Zapewne uznali, że wykonali zbyt wyjątkowe dzieło, by do niego dołączyć.











Krzyż umieszczony na jednym z kostnych pilastrów to kolejne memento - oto droga do pokonania śmierci, a jedna z sentencji do odczytania w kaplicy głosi: 

Dzień, w którym umarłem, był lepszy od tego, w którym się narodziłem.