piątek, 1 maja 2015

Pierwsza i chyba ostatnia emerycka podróż

Miałam kiedyś taki plan, że jak tylko zakończę zawodową karierę i będę wreszcie wolna, będę podróżować. Kiedy tylko w lutym 2011 roku ta emerycka wolność stała się faktem, rozpoczęłam planowanie pierwszej wyprawy. Piszę wyprawy, bo nie uznaję prostego wykupienia wczasów 'all inclusive' i spędzania czasu w ludzkim tłumie, z którym nie mam nic wspólnego, a który zapewne doprowadziłby mnie do szału. 

Zawsze podróżowałam sama, wedle precyzyjnie zaplanowanej trasy, przygotowanej na bazie dostępnej w internecie wiedzy, tak by być przygotowaną na większość niespodzianek. A więc mapy, opisy, środki podróży, hotele, co tylko było dostępne w sieci było zbierane w jedną bazę danych, by podróż była prosta, a czas przeznaczony na przyjemności, a nie na walkę z przeciwnościami, czy niespodziankami.

Zaczęłam tego bloga od zdjęć z Portugalii, bo to właśnie był cel mojej pierwszej emeryckiej podróży i wszystko wskazuje na to, że ostatniej. Nie dlatego że nie mogę podróżować, ale dlatego że świat przestał mnie ciągnąć tak jak kiedyś. Podróżowałam od 18 roku życia. Łatwiej mi wyliczyć gdzie nie byłam, niż gdzie byłam, bo z racji pracy zawodowej, a i własnej pasji podróżniczej całe życie byłam w rozjazdach, niemal na walizkach.

Teraz mam Borków, Młociny, a świat wydaje mi się obcy i wcale mnie już nie ciągnie.

Zatem czas chyba zamknąć bloga, tak jak zamknęłam bloga o sznaucerach. Kończą się bezpowrotnie pewne etapy życia, ale tez zaczynają nowe, co w moim wieku też jest powodem do radości.

A najlepszym zamknięciem tutaj będzie chyba właśnie ta pierwsza i ostatnia emerycka podróż. Niezwykle udana, barwna, zrealizowana w 100% z planem i oczekiwaniami.

Składała się z 3 części: Lizbona, Evora i Lagos, trójkąt w którym starałam się zamknąć jak najwięcej z możliwości zobaczenia jakże różnych regionów i miejsc Portugalii, zarówno w samych miastach, jak i w ich okolicach.

W takich też trzech odcinkach opiszę te moje portugalskie peregrynacje. Na zachętę do dalszej lektury autorka w Lizbonie w jednej ze wspaniałych portugalskich knajpek.

  
 I kilka zdjęć z placu w centrum, gdzie miałam swój lizboński hotelik.



To oczywiście Plac Rossio, oficjalnie Plac Króla Piotr IV, od którego odchodzą m.in, Rua Augusta, Rua Aurea, Rua do Carmo, stąd wszędzie blisko, także do słynnych wind łączących położone na różnych poziomach części miasta.

Takich jak Elevador Santa Justa

    
Zbudowana na początku XX wieku żelazna wieża z windą w środku łączy dzielnice Baxia i Chiado, a wychodząc z windy od razu można podziwiać nie tylko ruiny klasztoru Carmo, ale też całą panoramę Lizbony. A że obok piwniczka z Porto, warto tam zakończyć dzień.

Wnętrze windy Santa Justa



 Plac na górze, czyli Largo do Carmo i jeden ze słynnych lizbońskich kiosków, jako jeden z wielu wpływów mauretańskich w Portugalii.




I ruiny klasztoru ubrane w błękitne kwiaty Dżakarandy, sprowadzonej do Lisbony w XVII wieku z Południowej Afryki, a że byłam tam w czerwcu, kwitły wszędzie




Dzień dziś deszczowy, zimny, na pewno zachęca do takich wspomnień. I po to one są...

Pewnie jeszcze napiszę o moich wędrówkach po krętych uliczkach Alfamy, kościołach Evory, czy skalistych wybrzeżach Lagos. Przecież to moja ostatnia podróż!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz